Home:>>

nawigacja:

strona_01   strona_02  strona_03   strona_04

      

  A to mnich. Mały mnich – mniszek. Chodził stale za mną. Skradał się właściwie. Nie pilnował, tylko obserwował, co robię. Weszłam na dach głównego klasztoru i czekałam, aż wyjdzie za mną po schodach na górę, żeby mu zrobić zdjęcie. Udało się, choć ciut nieostre, ale nie miałam za bardzo czasu, by ustawiać ostrość . Wyglądali przepięknie w tych szatach, taka winna czerwień, ci wyżej duchowo to złoto (a właściwie żółty) z tą czerwienią. Kiedyś z Zuzą byłyśmy w takiej naszej tybetańskiej restauracji, dość późno już wieczorem i dosiadłyśmy się do dwóch mnichów. Byli bardzo mądrzy i tacy... Nie wiem, jak to określić, ale chyba łagodni. Tacy, że czujesz do nich 
to co czujesz do jakiś wielkich autorytetów w Twoim życiu. Szacunek, a jednocześnie sympatie, tacy, ze jak powiedzą Ci pobłażliwie, ze nic nie wiesz, to przyjmujesz to z pokorą. I jak wychodziłyśmy, to zaproponowali, ze podwiozą nas do hoteliku. Mieli dwa skutery. Każda z nas wsiadła za mnichem i powiem Ci, ze było to niesamowite. Siedziałam za nim, trzymałam się tych jego świętych szat i jechałam przez Leh po górkach śmiejąc się ze szczęścia. Nie wierząc, że to się naprawdę dzieje. A te jego szaty powiewały wzdłuż mnie, oplatały, otulały mnie. To było SZCZĘŚCIE!!!!!!!!!!!!!
  A to już Delhi. Zdjęcie zrobione w meczecie, a właściwie, na dziedzińcu chyba największego meczetu w Delhi. Mnóstwo tam żebraków, biedaków, turystów, hindusów, w ogóle wszystkich. Rodziny całe tam wybierają się... nie wiem... pomodlić się? Pobyć? Dzieci biegają wokół fontanny. Fontanny? Hmmm. Nie 
pamiętam, czy tam była fontanna. Cos tam na środku było wokół czego dzieci biegały, ale nie pomnę co to było. Piękna budowla. Monumentalna. Tego w Delhi jest bardzo dużo. Wtedy jeszcze byłam bardzo zakręcona innością tego miejsca. Dopiero kilka dni w Indiach. Może 2, może 3... Trudno było mi skupić myśli.

  To natomiast Benares. Przez Anglików zwane Varanasi (Benares to już nazwa, do której Hindusi powrócili). Ma jeszcze nazwę świętą, bodajże Kasi (ale nie pamiętam dokładnie).

To święte miasto przecież. Ktoś mówił, że ma 4 tys. lat. Nie wiem, czy tak dużo, jest na pewno jednym z najstarszych zamieszkałych miast świata, jeśli nie najstarszym. Ale te budowle, choć wyglądają bardzo staro, to wcale takie stare nie są. Nie znam szczegółów.

 

Wiem, że jest miastem brahminów (to święta, najwyższa kasta), sadhu - świętych mężów, którzy zdecydowali się na drogę oświecenia niezależnie od kasty, z której pochodzą, chodzą po ulicach, żyją z tego, co dadzą im ludzie. Benares to miasto, gdzie każdy z miliarda Hindusów chyba chciałby być spalony i wsypany do Gangesu. Tutaj na brzegu 24 godziny na dobę dzieją się mistyczne rzeczy. Modlitwy (czyli puje, czyt. pudże), ceremonie, ablucje. Dzieci się kąpią pomiędzy modlącymi się pielgrzymami, rodziny przychodzą zjeść thali na ghatach (zejściach do Gangesu), bramini palą czaras (marihuanę) i sprzedają swoje usługi: modlitwy, ceremonialne golenie głowy, śluby, pogrzeby itp. za kilkadzieścia czy kilkaset rupii. Kupcy sprzedają mango i inne pyszności za kilka rupii. A kilkadzieścia metrów w głąb wiją się jak siedliska węży wąziutkie uliczki Benares pełne hotelików, restauracji, sklepików, punktów masażu, kafejek internetowych z ledwie zipiącymi wentylatorami zwisającymi z sufitu i właściwie nie przynoszącymi żadnej ulgi, szkół nauki gry na tabla (hinduskie bębenki), czy na sitar (cos w rodzaju gitary). Tak wąskie, że jak spotkasz się na jednej z takich uliczek z krową, to ktoś musi ustąpić i się wycofać do najbliższego skrzyżowania i...i nie będzie to krowa, tego jestem pewna! Z Benares kojarzy mi się kilka magicznych zdarzeń. Jak siedziałam w kafejce internetowej, po ścianach biegały jaszczurki, a obok przechodziły krowy. Tak w ogóle zwierzęta różne, dziwne były wszędzie, małpy, kolorowe papugi, modliszka, szarańcza, te różne, które oglądałam wcześniej tylko na National Geographic. Pamiętam, jak siedziałam na ghacie z brahminami, którzy częstowali mnie czarasem z takich glinianych tutek, jak brahmin z niebieskimi oczami zawiązał mi na ręce różową nitkę na szczęście i odmówił puje za moje szczęście, jak lało z nieba i w ciągu kilkunastu minut woda w Benares sięgała kolan (resztki monsunu) i jak z ta wodą deszczową do Gangesu spływał cały brud miasta wymieszany z gumowymi klapkami hindusów, którzy zgubili je gdzieś w potokach spływającej wody. Pamiętam sadhu, który władał chyba 10 językami i nie był groźny, jak większość z nich. Ehhh mnóstwo pamiętam, i pamiętam......

 

 

 <<< powrót      następna strona >>>

© Copyright